Don’t F**k with Liroy

Czas trwania: 90 minut
Reżyseria: Małgorzata Kowalczyk
Premiera: 5 kwietnia

Jeden z pierwszych raperów w Polsce. Ustanowił rekord, którego najprawdopodobniej już nikt nigdy w krajowym rapie nie pobije: jego debiutancka płyta „Albóóm” (rok 1995) rozeszła się w ponad półmilionowym nakładzie – a przecież mówimy tu o nośnikach legalnych; piratów sprzedano wówczas kilka razy więcej. Polityk i aktywista konopny, którego działania doprowadziły do przyjęcia przez sejm projektu medycznej marihuany. I jedna z najbardziej wyrazistych postaci krajowej popkultury ostatnich dekad. A zarazem człowiek, dla którego muzyka była w dzieciństwie ucieczką od domowej przemocy; przez lata Liroy był katowany przez własnego ojca.

O takich ludziach mówi się, że ich życie to gotowy materiał na film. I taki film właśnie powstał. „Don’t F**k with Liroy”, pełnometrażowy dokument o Piotrze Liroyu-Marcu, którego reżyserką jest Małgorzata Kowalczyk, wejdzie do polskich kin 21 marca.

Skąd pomysł? Z życia. Kowalczyk czuła, że Liroy jest bohaterem idealnym, bo jego kariera obfitowała w zakręty i wyboje. Kiedy był na szczycie, mierzył się – jako pierwszy w polskim rapie – z potężną falą hejtu. Jestem tym typem sk****syna, którego kochasz nienawidzić – rapował w przeboju Bafangoo, będącym odpowiedzią na zarzuty o bycie twórcą komercyjnym, co w rapie lat 90. uchodziło za zbrodnię. Jego późniejsza działalność polityczna, zwłaszcza aktywizm na rzecz legalizacji marihuany, budziła kontrowersje. I to było dla reżyserki szczególnie interesujące. Jemu należy się szacunek choćby za dwie rzeczy – za bycie prekursorem rapu w tym kraju i za to, że swoimi działaniami jako poseł wprowadził medyczną marihuanę do polskich aptek. W Stanach byłby dzisiaj doceniany przez wszystkich. A u nas – nie – tłumaczy.

Don’t F**k with Liroy” jest dokumentalną opowieścią o najważniejszych epizodach z życia Liroya. Począwszy od trudnego dzieciństwa na kieleckim osiedlu, przez zarobkowy wyjazd do Francji, po czasy eksplozji polskiego rapu, którego Liroy był pionierem. Jeszcze na początku lat 90. mieszkał w tanim hostelu z obcymi sobie ludźmi, by w połowie tamtej dekady sprzedawać setki tysięcy płyt i kaset. A później kolejne wydawnictwa, koncerty, współpraca z gwiazdami polskimi i zagranicznymi (Lionel Richie, Ice-T) i stopniowe przenikanie się Liroya-muzyka z Liroyem-biznesmenem, aktywistą i politykiem. Jego działalność na rzecz wprowadzenia medycznej marihuany do polskich aptek to ważny element dokumentu Małgorzaty Kowalczyk. Ważny, bo ukazujący Liroya jako twórcę zaangażowanego społecznie, dla którego mandat poselski był nie ostatecznym celem, a kredytem zaufania od wyborców i motorem napędowym do dalszych działań.

Liroy zawsze chciał zmieniać świat. Najpierw za pomocą mikrofonu, później – sejmowej mównicy. Ale to nie bujający w obłokach marzyciel, a mocno stąpający po ziemi człowiek, mąż, ojciec. Głośno deklarujący, że rodzina jest dla niego priorytetem absolutnym. Wiedział, że chce być odwrotnością własnego ojca. I wątki rodzinne również się w „Don’t F**k with Liroy” pojawiają, bo… Nie zdradzimy – kilka scen może być nawet dla jego wieloletnich słuchaczy zaskoczeniem. Liroya w takim wydaniu jeszcze nie widzieliście.

Jest głównym i jedynym bohaterem dokumentu Małgorzaty Kowalczyk. Taki był zamysł od samego początku – nie chodziło o kulturowy fenomen Liroya widziany oczami innych ludzi, a szczerą spowiedź faceta, który dopiero teraz, jako 54-latek, poczuł, że nadszedł dobry moment, żeby opowiedzieć widzom szczerą historię swojego życia. Życia, które niejednokrotnie dało mu popalić, ale on zawsze otrzepywał się i wracał mocniejszy. Dla wielu Piotr Liroy-Marzec może być inspiracją; człowiek od zawsze przywiązany do konkretnych zasad, ale i nie zamykający się w szufladkach. Ciekawy nowości i pamiętający o korzeniach. Inspirujący młode pokolenie raperów, aktywny studyjnie i koncertowo; W 2025 Liroy wyda zarówno nowy album, jak od 28 marca ruszy w ogólnopolską trasę.

Oraz dokument „Don’t F**k with Liroy”, który, poza historią jego głównego bohatera, jest też piękną, nostalgiczną podróżą do lat 90. i 00. Będą i fragmenty telewizyjnych programów z tamtych czasów, i zapisy z koncertów – a trzeba pamiętać, że Liroy gromadził wówczas pod sceną tysiące osób – i ujęcia z klasycznych teledysków, których mogliście nie widzieć od lat. To wszystko składa się na fascynującą mozaikę życia i twórczości Piotra Liroya-Marca. Człowieka, który zrobił w życiu tyle rzeczy, że potrzeba było to wszystko uporządkować i opowiedzieć od nowa.

Aha, jeszcze jedno – skąd ta anglojęzyczna nazwa? Spokojnie, tego też dowiecie się z filmu.

LIROY A POLSKA SCENA: JAK PIOTR MARZEC NAUCZYŁ LUDZI SŁUCHANIA KRAJOWEGO RAPU

Czy Liroy stworzył polski rap? Nie do końca, bo to gatunek, który w rodzimej wersji miał wielu ojców założycieli, ale na pewno był jednym z jego pionierów. I pierwszym raperem, który odniósł w Polsce ogromny sukces komercyjny. Wydany latem 1995 roku „Albóóm” sprzedał się w ponad półmilionowym nakładzie. To na nim znalazły się utwory „Scoobiedo-ya!” I „Scyzoryk” – przeboje absolutne, lecące w połowie lat 90. z co drugiego okna na krajowych blokowiskach. W zaledwie parę miesięcy z szerzej nieznanego dwudziestoparolatka Liroy stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych gwiazd ówczesnej muzyki – obok Kazika Staszewskiego, Andrzeja Piasecznego, Anity Lipnickiej, Kasi Kowalskiej czy dwóch Edyt: Bartosiewicz i Górniak. Był w telewizji, radiu, w gazetach, na plakatach, naklejkach, a przede wszystkim w odtwarzaczach płyt i kaset milionów polskich nastolatków. Dzięki niemu przez pewien czas cały kraj kojarzył frazę wlazł kotek na płotek nie z bajeczką niedługą, ale tym, że: powinęła mu się łapa, czeka go gleba.

Jak do tego doszło?

***

Był rok 1979. Ośmioletni wówczas Piotruś Marzec pojechał z rodzicami na pierwsze i – jak się później okazało – ostatnie wspólne wakacje. Mieszkali w ośrodku wypoczynkowym, a kiedy rodzice szli spać, on wymykał się na dwór i chodził po okolicy, sprawdzając, co też ciekawego dzieje się dookoła. Tak trafił na salę, w której odbywała się potańcówka. DJ grał muzykę, ludzie tańczyli. Niby nic szczególnego, ale ten obraz utkwił mu w głowie na zawsze. Też tak chciał – grać muzykę z płyt i kaset nie tylko dla siebie, ale i dla innych, żeby się do tego bawili.

W kolejnych latach wakacje spędzał u dziadków pod Kielcami. Tam, razem z miejscowymi dzieciakami, zaglądał na imprezy, które odbywały się w miejscowej szkole. DJ-em był człowiek, który przyjeżdżał z Warszawy, na sali gromadzili się ludzie z okolicznych wiosek i miasteczek. Marzec patrzył, jak didżej miksuje muzykę i stwierdził, że będzie robić to samo. Jakimś cudem wymógł od niego, że też puści parę numerów, a przy okazji przegrał od didżeja kilka utworów – wśród nich znalazło się legendarne „Rappers Delight” składu Sugarhill Gang, pierwszy wielki przebój w historii amerykańskiego rapu. Nie wiedziałem, o co chodzi, ale podobało mi się bardziej niż cała reszta. Katowałem to wiele razy, póki nie przyszedł stary i nie wyciągnął mnie stamtąd za ucho. To był przełom – opowiedział 40 lat później w rozmowie z newonce.

Tak – Liroy naprawdę zaczął grać rap i nagrywać mixtape’y jako 11-letni chłopiec. Rap, czyli muzykę, o której w ówczesnej Polsce nikt nie słyszał, bo raz, że był to gatunek, który raczkował nawet w Stanach Zjednoczonych, a dwa – niezwykle trudno było mu się przedostać przez żelazną kurtynę do krajów komunistycznych, gdzie świętymi Graalami były wówczas wydawnictwa superpopularnych na całym świecie składów punkowych: Sex Pistols, Ramones, Sham 69… To punk rock był wyrazicielem emocji młodzieży lat 80., a stricte gitarowy, odbywający się co roku festiwal w Jarocinie – mekką dla sprzeciwiających się ustrojowi komunistycznemu słuchaczy z całej Polski. Tymczasem rap nikomu się z niczym nie kojarzył; po latach Liroy wielokrotnie wspominał radiową sondę z lat 80., gdy na ulicach Warszawy dziennikarz pytał młodych ludzi o znaczenie tego słowa. Nikt nie wiedział.

Ale on wiedział. I sukcesywnie budował prywatną audiotekę, zgrywając z radia pojawiające się sporadycznie na antenie rapowe numery; czasem coś Beastie Boysów, czasem Public Enemy… Jak wielu innych nastolatków polował na kasety sprowadzane z Zachodu. Udało mu się nawet zostać współpracownikiem Radia Kielce i Rozgłośni Harcerskiej. Jednak cały czas działał w obrębie nurtu nie tyle niepopularnego, ile nieznanego. W latach 80. Marzec wysyłał swoje demówki do wytwórni muzycznych, jednak nikt się nimi nie zainteresował. W fanzinie Non Stop dziennikarz wspominał o nowym stylu z Ameryki, ale dawał głowę, że nigdzie indziej się nie przyjmie, bo to muzyka czarnoskórych z getta. Przypomniałem mu o tym, kiedy odbierałem pierwszą platynę – opowiadał po latach w wywiadzie dla magazynu Machina.

Nie było raperów, za to na ulicach miast zaczęli pojawiać się pierwsi grafficiarze i b-boye, czyli tancerze break dance. Szczególnie blisko Marzec trzymał się z niejakim Batonem – ulicznym malarzem i tancerzem breaka, zresztą późniejszym mistrzem Europy w electric boogie. Jednak nikt z jego nowych znajomych nie podzielał fascynacji rapowaniem, a on sam, nie widząc dla siebie większych perspektyw w Kielcach, spakował się, poszedł do biura podróży, kupił autokarowy bilet w jedną stronę… i pojechał na saksy do Francji.

Miał szczęście, bo w hostelu pod Lyonem najpierw trafił do pokoju z Amerykaninem, który też rapował, a niedługo później poznał brytyjskiego DJ-a Oliviera Bridge’a – ten z kolei nauczył Liroya słuchania porządnej elektroniki. Ze swoimi nowymi znajomymi założył grupę Leeroy & The Western Posse. Grywali po pubach i klubach, najczęściej za zwrot kosztów dojazdu i coś do jedzenia. Mieli nawet nagrać singiel, ale wtedy Liroy został okradziony z dokumentów i musiał wrócić do Polski. Chciał zostać w Kielcach tylko na chwilę, ale do Francji już nie wrócił, za to zaczął współpracować z punkowym zespołem Dekret, na jakiś czas nadając mu nieco bardziej rapowe oblicze. Razem z jego muzykami – oraz członkami formacji ANKH i The Lovers – założył projekt PM Cool Lee, który w 1993 roku wypuścił album East On Da Mic; płyta niestety przeszła bez echa. Ale sam Liroy wpadł w oko przedstawicielom wytwórni BMG Ariola Poland, z którą podpisał kontrakt jesienią 1994 roku. Reszta jest już historią polskiego rapu.

Dostępne terminy